Niedokończona podróż - fragmenty autobiografii Yehudi Menuhin

W dniu, kiedy mieliśmy wyjechać z Dianą z Delhi do Agry, o czwartej godzinie rano zabrano mnie, bym zobaczył, jak jeden z najbardziej czczonych guru, być może osiemdziesięcioletni, brodaty mędrzec, nagi, tylko z przepaską wokół bioder, otoczony przez uczniów, na leśnej polanie wykonuje ćwiczenia na lamparciej skórze. Jak wiele innych rzeczy w Indiach, szacunek dla tej drobnej ceremonii zmuszał do akceptacji życia we wszystkich jego przejawach. My ludzie Zachodu, bezpowrotnie ten szacunek utraciliśmy. Upadlamy ciało, zawstydzamy je i okrywamy jego wstyd, podczas gdy hinduska mądrość - z jej erotycznymi rzeźbami na świątyniach oraz jogą - składa ciału pełen wdzięczności hołd, ciesząc się nim. Jeśli nasze stanowisko jest po części winą chrześcijaństwa, nie odpowiada za to Jezus. Każdy, kto zada sobie trud przeczytania Ewangelii według św. Jana w zapisie Nostariana zobaczy, że Jezus, podobnie jak Hindusi, naucza, że należy dbać o ciało, podkreślając, iż potrzeba mu powietrza, słońca i wody. Dopiero Jego purytańscy czciciele oderwali ciało od ducha i ustanowili między nimi barierę piekła i nieba. W chłodzie poranka w lesie zdjąłem ubranie, by od starego hinduskiego świętego nauczyć się szacunku dla ciała.

 

Byli też inni guru i inne lekcje, ale dopiero kiedy spotkałem Iyengara, który nie był brodatym ascetą, ale dobrym młodym człowiekiem z żoną i dziećmi, zacząłem pobierać regularne nauki. Poznaliśmy się w Bombaju. Za namową wspólnego przyjaciela przyjechał na spotkanie ze mną z Poony i pewnego ranka pojawił się w moim apartamencie. Ze swego rodzaju władczością od razu dał mi do zrozumienia, że audiencja będzie za równo dla mnie jak i dla niego. Nie wątpił w moją pozycję, jednak nigdy wcześniej o mnie nie słyszał. Mimo całej mojej sławy byłem dla niego jeszcze jednym pokręconym ciałem człowieka z Zachodu. Ostrzegłem go, że mogę mu poświęcić tylko pięć minut wypełnionego zajęciami dnia. Kazał mi leżeć spokojnie i dotykał to tu to tam. Obudziłem się godzinę później. Czułem się bardziej wypoczęty niż kiedykolwiek wcześniej. Podobnie jak to było w przypadku innych 'objawień' w moim życiu, to również rozpoczęło się od rzucenia pewnego rodzaju uroku. W późniejszym czasie Iyengar zyskał uznanie poza granicami Indii, został autorem obszernego traktatu na temat jogi i poszukiwanym wykładowcom zagranicznych uniwersytetów. Z powodu nawału zajęć widywaliśmy się rzadziej, jednak przez jakieś piętnaście lat przyjeżdżał do mnie do Europy, a ilekroć ja udawałem się do Indii, był przy mnie przez cały czas, codziennie odkrywając przede mną tajemnicę jogi.

Słowo 'joga' oznacza związek. Celem ćwiczeń jest osiągnięcie związku z nieskończonością, do którego prowadzi wiele dróg, chociaż istnieje jeden koniec i jeden początek. Opanowanie asanów hatha-jogi jest warunkiem koniecznym wyruszenia w tę drogę. Można z jogi uczynić cel życia, poświęcając coraz więcej czasu na jej doskonalenie, jednak nigdy nie było to moim zamiarem. Dla mnie joga jest przede wszystkim miarą wewnętrznego spokoju: jeśli panuje nad nami przygnębienie, zazdrość, łakomstwo lub inne ludzkie przyjemności i pokusy, jeśli nasze płuca niszczymy nikotyną, a żołądek - alkoholem, to nie możemy oddychać głęboko, równo, spokojnie, tak jak uczy joga. Zaczyna się od spokojnej koncentracji, a kiedy oddech staje się spokojny, a ciało elastyczne, czas rozpocząć asany, cieszyć się równowagą, gibkością, samoświadomością własnego potencjału. Joga pomaga mi utrzymać dobre samopoczucie, dzięki niej mogę więcej i lepiej pracować.

Joga miała swój nieoceniony wkład w poszukiwanie świadomego zrozumienia mechaniki gry na skrzypcach, co od dawna było przewodnim tematem mojego życia. (str. 279 - 281)

 

Kiedy ustaliłem kierunek poszukiwań, każde doświadczenie pchało mnie dalej: własne ćwiczenia, wymiana doświadczeń z innymi skrzypkami, prawa fizyki, podróż do Indii oraz przede wszystkim joga, która nauczyła mnie tego, do czego sam dochodził bym przez wiele lat. Wszystkie wpływy wskazywały, że należy dążyć do mniejszego napięcia, bardziej efektywnego wykorzystania energii, pokonywania oporu w każdym stawie i koordynacji wszystkich ruchów w jednym. Okazało się, że siła pochodzi nie z napięcia mięśni, lecz z subtelnego zrozumienia gry, z wyczucia proporcji i równowagi.

 

Ci z nas, którzy nabywają złych nawyków w grze na skrzypcach, muszą - zanim je przezwyciężą - doświadczyć punktu zerowego napięcia będącego być może odpowiednikiem tego miejsca w czyśćcu, gdzie grzesznicy wyzbywają się dawnej tożsamości. Trzeba pozbyć się dawnej siły i przetrwać okres 'bezsilności'. Można powiedzieć, że mój czyściec zaczął się od snu sprowadzonego przez Iyengara. Minęło czterdzieści pięć lat, co wystarcza, by zobaczyć, że długa, ciężka praca, wykonana w połowie kariery zaowocowała osiągnięciami, z których teraz jestem dumny. (str. 284)

 

Kiedy pozwalają na to okoliczności, wstaję, zanim inni się obudzą, ćwiczę jogę w ciszy wczesnego poranka i na godzinę wracam do łóżka, kiedy reszta świata wstaje. Umyty, odświeżony, rozciągnięty, gotów jestem na spotkanie ze skrzypcami, dla których zarezerwowany jest poranek. Nie jestem jednak niewolnikiem rutyny, nawet własnej. Chociaż gra jest dla mnie ważna, ważniejsi są dla mnie ludzie, a ich potrzeby ważniejsze niż potrzeby skrzypiec. (str. 341)

 

Być może największym osiągnięciem człowieka, jest dożycie sędziwego wieku przy zachowaniu jasności umysłu, poczucia humoru, zdrowia i czaru. Przechowuję te starsze damy w galerii mojej pamięci i odwiedzam je tam, składając wyrazy podziwu i wdzięczności. One, ze swej strony, rekompensują brak babki w moim życiu.

Jedną z nich była królowa belgijska Elżbieta. Była nie tylko skrzypaczką i mecenasem muzyki, lecz także odważną monarchinią, broniącą poddanych przed niemieckim okupantem, mimo że sama była z urodzenia Niemką i która nie bacząc na krytykę, pojechała po wojnie do Rosji i Polski. Ćwiczyła jogę u Iyengara, mojego guru. W wieku osiemdziesięciu lat czuła się tak młodo, że nauczyła się stawać na głowie. (str. 344 - 345)

 

Czytelnik zapewne już odgadł, że w opinii dość sporej grupy ludzi mam bzika na punkcie zdrowia. Moje zainteresowania biorą się z niekłamanej ciekawości, dążenia do zrozumienia istoty ludzkiej we wszystkich jej wymiarach. Nieczęsto pozwalam sobie napicie alkoholu, na wystawne posiłki i inne przyjemności, choćby ze względu na dyscyplinę, jakiej wymaga mój tryb życia. Człowiek od zawsze starał się wyzwolić z bólu istnienia i ograniczyć napięcie, w jakim żyje, poszukując coraz to nowych przyjemności, środków przynoszących zadowolenie, uniesienie czy ulgę. Takie, które nie wywołują niebezpiecznych uzależnień, są oczywiście do przyjęcia, pod warunkiem zachowania umiaru. Dla mnie schronienie duchowym była zawsze muzyka, długo nie mogłem jednak znaleźć schronienia dla ciała. Wreszcie stała się nim joga. Ćwicząc ją, odkrywałem, że zastygając w odprężającej pozie, kończącej ćwiczenia, doznaję niepowtarzalnego uczucia błogostanu. Przychodzi ono po wielu ćwiczeniach oddechu, rozciągania, balansowania i wykręcania na wszelkie sposoby. Ciało osiąga naturalny stan całkowitego odprężenia, znacznie głębszego niż sen. Umysł jest całkowicie pusty, oczyszczony z pozostałości lęków i snów. Na koniec w koniuszkach palców nóg i rąk pojawia się cudowne mrowienie, oznaczające balansowanie na krawędzi świadomości. Joga pomogła mi odkryć, że błogostan można osiągną naturalnymi środkami, bez uciekania się do sztucznych.

Najważniejszym elementem jogi jest opanowanie oddechu. Wydech jest tu ważniejszy, bo dzięki niemu mówimy i śpiewamy; wdech następuje automatycznie. Odprężenie ciała i umysłu korzystnie wpływa na wszystkie życiowe funkcje organizmu. Podstawowe ruchy ciała - kołysanie, rozciąganie, kroczenie po nierównym terenie, wymachy nóg i rąk - przynoszą dobre samopoczucie i radość. Uważam, że potrzeba wylania własnych frustracji na innych bardzo często ma swoje korzenie w braku takiego ujścia dla wzbierających emocji, jakie ja znalazłem w ćwiczeniu jogi. (str. 456)

Yehudi Menuhin 'Niedokończona podróż. Dwadzieścia lat później', Wydawnictwo Felberg SJA, Warszawa 2003

 

Praktyka jogi przywraca pierwotne poczucie miary i proporcji. Sprowadzeni do własnego ciała, naszego pierwszego instrumentu, uczymy się na nim grać, próbując wydobyć maksymalny rezonans i harmonię. Z niesłabnącą cierpliwością, codziennie oczyszczamy i ożywiamy każdą komórkę ciała, przystępujemy do ataku, aby odblokować i wyzwolić możliwości, które skazaliśmy już na frustrację i śmierć.

z przedmowy do 'Światła jogi' B.K.S Iyengara

 

Jeszcze raz chciałbym wyrazić swoją wdzięczność za praktykę, którą odbyłem tego lata. Przyjemnością było zdobywanie coraz większej kontroli nad swoim ciałem i pogłębianie elastyczności. Co więcej, efekty ćwiczeń są dla mnie odczuwalne podczas koncertów. Nigdy dotąd tak dobrze mi się nie grało, nigdy jeszcze w takim stopniu nie panowałem nad skrzypcami. W ogromnej mierze jest to twoją zasługą.

Yehudi Menuhin w liście do B.K.S. Iyengara, grudzień 1954